Reklama

Dulag 121

Dulag 121 to skrót od niemieckiego Durchgangslager 121
Dulag 121
1. Kolumna wypędzonych Warszawiaków po przybyciu na teren obozu Dulag 121. W tle największa z obozowych hal. Fot: źródło Muzeum Warszawy

Ja córka powstańca warszawskiego, bratanica sanitariuszki i wnuczka Anny i Stefana po raz pierwszy słowo „dulag” usłyszałam dwa lata temu. Znałam doskonale historię wyjścia ludności cywilnej z Warszawy i obozu w Pruszkowie, ale nigdy nie usłyszałam słowa „dulag”, to mnie dziwi. I w związku z tym, gdy po raz pierwszy padło przy mnie to słowo, postanowiłam wrócić do opowieści rodzinnych, pozbierać te okruchy historii z 1944 roku, choć nie było już tych, z którymi można było porozmawiać, bezpośrednich świadków gehenny jaką przeszła ludność cywilna Warszawy w czasie powstania warszawskiego.

Anna i Stefan pożegnali Janka i Danusię, swoje dzieci idące walczyć jeszcze przed 1 sierpnia. Danka jeszcze czasami przychodziła do domu na Mokotowie, a o Janku żołnierzu AK, rodzice nie wiedzieli nic. Anna i Stefan wyszli razem z ludnością cywilną z miasta i prowadzeni przez ruiny Warszawy doszli do obozu w Pruszkowie. Wzięli niewiele rzeczy, wśród nich dla mnie rzecz najcenniejszą – album rodzinny. Dzięki temu wiem, jak wyglądał mój dziadek Stefan. Z mężem rozdzielono Annę dość szybko i wiedziała tyle, że mężczyzn załadowano do bydlęcych wagonów pociągu, który odjechał w nieznane. Męża już nigdy w życiu nie spotkała i nigdy, mimo wielu lat poszukiwań, nie dowiedziała się jaki go spotkał los. Nie dotarł żywy do żadnego obozu, nie figurował w żadnych rejestrach. Zmarł widoczne w tym pociągu. O jednym opowiadała szczegółowo. Mówiła tak: zostałam sama, nie było nadziei, że odnajdę dzieci, ostatnie pożegnanie z mężem jasno wróżyło, że 50 letni mężczyzna, wyczerpany głodem jakiego doznali w czasie trwania powstania, zrozpaczony troską o dzieci nie przeżyje transportu, ona to wiedziała. Postanowiła, że jak wyjdą za bramę i będzie szła w kolumnie, to odejdzie z grupy. Nie chodziło o ucieczkę, chodziło jej o powolne oddalenie się. Tak zrobiła, była pewna, że ją zaraz zastrzelą. Szła i nic się nie działo, żyła. Tak szła przed siebie kilka kilometrów.

Przeczytałam w ogłoszenie: Zapraszamy wszystkich mieszkańców Pruszkowa i okolic do udziału w zbiórce pamiątek dla nowo powstającego Muzeum Dulag 121 w Pruszkowie. Zbiórka będzie się odbywała do 1 października 2010. Jeżeli posiadasz zdjęcia...Wtedy postanowiłam poszukać opowieści tych co tam byli, naocznych świadków. I wyszukałam te relacje z tego przerażającego miejsca w Muzeum Powstania Warszawskiego. Oto fragmenty wspomnień:

Kolumna wypędzonych Warszawiaków po przybyciu na teren obozu Dulag 121. fot: Muzeum Warszawy

Hanna Karkowska – Śródmieście Północne

Po bokach Niemcy z psami... Część w środku, zawsze chroniło się chłopców, poubierani przedziwnie, bo chodziło o to, żeby nie byli w uniformach tylko w cywilnych ubraniach...
Potem Dulag 121, Pruszków, rampy kolejowe. Tłum ludzi: chorzy, ranni, dzieci, właściwie wszyscy. Pomoc – nie wiem – organizacja RGO, bo wiem, że kocioł był, gorąca kawa czy gorący ukrop, czy gorąca zupa, menażki robione z blachy. Wiem, że mnie jako dziecku przypadało w udziale, że dziecku trzeba dać, dziecko chore. Spotkałyśmy znów doktora Konarskiego i jeszcze dwóch lekarzy znajomych, którzy zasiadali wśród Niemców, [gdzie] się odbywała klasyfikacja chorych i tych, którzy [trafią] do obozów dalej, do transportu obozowego. Chodziło o to, żeby wydzielić z całej grupy ludzi chorych na tyfus, żeby czym prędzej się ich pozbyć. Dzięki znajomym lekarzom ja i moja mama wyszłyśmy z Dulagu po jakimś czasie, że tutaj jest zakaźna choroba i trzeba jak najszybciej... Był problem, bo byłam coraz bardziej chora, mama nie była w stanie mnie dźwigać, więc była mowa, że będą furmanki za bramą obozu i dzieci ciężko chore wywiozą do okolicznych szpitali. I wtedy decyzja doktora Konarskiego: „Pani Janino, nie czekać na furmanki, byle za bramę”. Tak wyszłyśmy z obozu.
Chleb zobaczyłam dopiero w sklepie. Chleba nie było w czasie Powstania, był głód. 

Zofia Chmura „Maria”

Warunki jakie panowały... to się nazywało Durchgangslager 121, dulag w skrócie. To był teren warsztatów kolejowych, który zajmował około pięćdziesięciu hektarów, ogromny teren. To były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, więc to odpowiednio musiało być... I szyny, bo tam wtaczali parowozy, wtaczali wagony do naprawy, więc to musiało być odpowiednio [duże]. Niemcy już w lipcu, bodajże, demontowali wszystkie urządzenia w tych warsztatach kolejowych. Rozmontowywali z wszystkich łożysk maszyny, ładowali na samochody, wywozili i tak dalej. W momencie, kiedy tam zaczęto spędzać ludność z Warszawy, te hale fabryczne przedstawiały straszny obraz. Tam był beton, gdzie były wielkie plamy smarów rozmaitych, przy demontażu maszyny się wylewało, bo [Niemcy] sami te maszyny zabezpieczali. Były połamane deski, blachy, w ogóle obraz nędzy i rozpaczy. To były hale, nieskanalizowane i ci ludzie tam zostali spędzani. Nie mając nic. Im pozwolono wziąć tylko bagaż ręczny i to nie wszyscy zdążyli ten bagaż ręczny wziąć. Więc [warszawiacy], którzy przez sześćdziesiąt trzy dni cierpieli te nieprawdopodobne bombardowania, śmierć najbliższych, zawalania się domów i tak dalej, głodni, wykończeni psychicznie, znaleźli się na tej betonowej, brudnej posadzce, bez jedzenia, bez picia, nie mając nic... Oni nie byli w stanie zabrać najpotrzebniejszych elementów do urządzenia się. Musieli częstokroć spać na tej brudnej, ohydnej podłodze betonowej. Nie mieli poduszki, nic!
Pruszków jako miasto okazał się jednak w jakiś sposób... Pomimo że nigdy nie był bogatym miastem, przecież to była biedota w gruncie rzeczy, zwłaszcza po pięciu latach okupacji, ale zorganizowano pomoc, na jaką tylko mogli się [zdobyć]. Przecież trzeba było dostarczać ogromne ilości jedzenia. W sumie od 6 czy 8 sierpnia 1944 roku do początku października czy do połowy października przeszło przez ten obóz 650 tysięcy ludzi. Piszą dziewczyny, które akurat pracowały na terenie obozu, że nieraz w obozie jednocześnie było 15 tysięcy ludzi. 15 tysięcy ludzi, w tym ludzie chorzy, starzy, dzieci, niemowlęta, kobiety w ciąży. To wszystko trzeba było w jakiś sposób nakarmić, napoić. W każdym bądź razie ludzie, samoczynnie Rada Główna Opiekuńcza pod dowództwem księdza proboszcza Tyszki zorganizowała zbiórkę.

Leszek Jan Grzelewski „Bogowolski”

My jako harcerze, niektórzy zaczęli trochę handlować, żeby pieniądze mieć, żeby tej ludności pomagać. Niemcy patrzyli przez palce, na to nasze RGO, nasi lekarze jakoś to ułożyli, że bardzo dużo wchodziło do obozu, wyprowadzali jako chorego czy niby jako lekarza, czy sanitariuszkę, założyła ciuchy, wyprowadzali. U mnie, u moich rodziców to cała rodzina była, masa w każdym domu, dziesiątki, tysiące ludzi stąd wyprowadzono z tego obozu. Myśmy rzucali chleb czy dawaliśmy bułeczki, bo tylko to można było. Ale jak trochę zahandlowało się, żeśmy mieli trochę pieniędzy, dwa razy coś im się kupiło. Troszeczkę kto mógł, to dał, bo jak tysiące warszawiaków szło piechotą wzdłuż kolejki WKD (początkowo chodziła, potem szli piechotą), całe wagony, to Niemcy do drugiej bramy z tyłu do ZNTK przywozili tych ludzi, nieszczęsnych warszawiaków, ale to był głód. Polecenie było w miarę możności pomagać, myśmy pomagali.

Zdjęcie rodzinne z albumu Anny. Warszawa 1927 r. Anna i Stefan z dziećmi. Fot: własność ms
Czytaj także: Pocztówki z Podkowy Leśnej

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się w powiecie piaseczyńskim.
Najciekawsze wiadomości z przegladregionalny.pl znajdziesz w Google News!
 
Reklama
Reklama