Reklama

Uratował dziewczynkę z płonącego mieszkania

Uratował dziewczynkę z płonącego mieszkania

Autor: Fot: Marcin Piotrowski

Marcin Piotrowski uratował z płonącego mieszkania dziewięcioletnią córkę sąsiadów. Narażając swoje życie sprawdzał, czy w płonącym mieszkaniu nie zostało rodzeństwo dziewczynki. Zdążył jeszcze otworzyć drzwi strażakom. Potem nastąpił wybuch.

15 października, kiedy Marcin Piotrowski, pracownik IT, uratował z płonącego mieszkania córkę sąsiadów, był już od blisko roku członkiem 6. Mazowieckiej Brygadzie Obrony Terytorialnej. Brał udział m.in. w akcji zabezpieczania powodzi w Płocku. W trakcie ćwiczeń zintegrowanych (tzw. „poligon”) razem ze swoją sekcją przez cztery dni i cztery noce maszerował po lesie z ważącym blisko 40 kg ekwipunkiem. WOT przygotowuje ochotników do współpracy z formacjami takimi, jak straż pożarna i wojska liniowe, „wymusza” również dbanie o formę nie tylko podczas tzw. „rotacji”. Dlatego tak ważne jest wyszkolenie.

– Zawsze chciałem pomagać lokalnej społeczności, a WOT jest w tym celu stworzony – wyjaśnia Marcin Piotrowski. – Tak myślałem, a moje wyobrażenia tylko w niewielkim stopniu rozminęły się z rzeczywistością. Od dłuższego czasu jestem także w stowarzyszeniu proobronnym Braterstwo. Wiedziałem więc, co robić.
 

Pożar u sąsiadów


– Stałem na balkonie i nie miałem możliwości zobaczenia dymu ani ognia, jak podawano w mediach, bo pożar wybuchł z drugiej strony budynku – opowiada Marcin Piotrowski. – Słyszałem tylko jakieś krzyki i poczułem spaleniznę. Wtedy sąsiad mieszkający na nad mieszkaniem, w którym pojawił się dym i ogień, przybiegł krzycząc: Pożar na dole! Zbiegliśmy po schodach i próbowaliśmy otworzyć drzwi. Zamknięte! Na szczęście to był parter, więc od razu skierowaliśmy się na zewnątrz i pobiegliśmy do okien. W jednym z nich, uchylonym, stała córka sąsiadów – opisuje.

– Parter jest bardzo wysoki, zwłaszcza dla małej dziewczynki, o samodzielnym zejściu nie było mowy. Sąsiad mnie podsadził, chwyciłem dziecko i podałem mu, pytając jeszcze małej, czy ktoś został w środku? Dziewczynka była w szoku, dosłownie sparaliżowana strachem i nie odpowiedziała – mówi Piotrowski.
 

Poszukiwania w dymie


– Wskoczyłem do mieszkania, chciałem sprawdzić wszystkie pomieszczenia, ponieważ spodziewałem się jeszcze dwóch sióstr. Niewiele widziałem. Dymu było coraz więcej, więc czołgając się przemieściłem się do pierwszego pomieszczenia. Krzyczałem: „czy ktoś tu jest?!”. Po sprawdzeniu pomieszczenia skierowałem się w przeciwną stronę do kolejnego, próbując torować sobie przejście niewielką gaśnicą, którą zabrałem wybiegając z domu. Kiedy byłem ok. półtora metra od pomieszczenia, w którym wybuchł pożar, nastąpiła eksplozja. Przez chwilę nie mogłem otworzyć lewego oka, ponieważ miałem stopione rzęsy. Wybuch był tak potężny, że – jak później się dowiedziałem – wyrwał okno w pomieszczeniu, z którego zabraliśmy dziewczynkę. W oficjalnym komunikacie PSP powiedziano, że gdyby została w środku, mogłoby dojść do tragedii – kontynuuje opowieść bohater.
 

Czytaj również: Centrum Usług Społecznych


 

Poparzona twarz ramiona i ręce


– Huk, płomienie, fala gorąca, a ja miałem poczucie, że nic mi nie jest! Nic nie czułem. Ruszyłem więc w stronę drzwi, żeby je otworzyć straży pożarnej. To też był jeden z celów mojego wejścia do mieszkania. Wiedziałem, że wóz straży nie podjedzie od tyłu bloku. Nie ma jak, najpierw musiałby przejechać przez wąską osiedlową uliczkę, na której samochody parkują po obu stronach. Ja zwracam uwagę na takie rzeczy. Otworzyłem więc jeszcze drzwi i wtedy dopiero wyczołgałem z mieszkania, krztusząc się dymem. Na klatce czekał ten sam sąsiad, z którym ruszyliśmy ratować dziecko i pomógł mi wyjść na zewnątrz.



Kiedy przyjechała straż pożarna i karetka pogotowia, chciałem iść do domu. Przekonywałem medyka, że nic mi nie jest, że mam tylko przypalone włosy. Medyk jednak nie odpuszczał i namawiał, żebym poddał się hospitalizacji. Kiedy zobaczył, że mnie nie przekona powiedział: „ok, ale muszę wypełnić kilka dokumentów”. Kiedy dzisiaj wspominam jego zachowanie, mam wrażenie, że przedłużał wszystko, aby zeszła ze mnie adrenalina. I zeszła, a wtedy poczułem ból i sam poprosiłem o odstawienie do szpitala. Z tego co kojarzę, podano mi morfinę. Przed odjazdem karetki podeszła do mnie dziewczynka, którą wyciągnąłem z pożaru i podziękowała mi – opowiada bohater.
 

Pobiegłem tak, jak stałem


– Miałem na sobie t-shirt i krótkie spodenki, więc nogi miałem całkiem opalone, straciłem właściwie wszystkie włosy, spalone miałem także brwi i rzęsy, a twarz w trzech, na szczęście niewielkich miejscach, mocno poparzoną. Nos w środku spalony, tak że przez kilka dni oddychałem tylko przez usta. Najmocniej jednak oberwały moje ręce, ramiona i szyja. Poparzenia I i II stopnia.

Na szczęście na twarzy wszystkie już się zagoiło. Nasz medyk dał mi jakeś hydrożele z własnych zapasów, więc właściwie nie ma już śladów. Gorzej z ramionami. Nadal się goją.
 

Nie myślałem czym ryzykuję


– Dowiedziałem się później, że kiedy zaczęło się palić, dziewczynka zadzwoniła na 112 i została pokierowana przez operatora, do okna, I to on nakazał jej, żeby je otworzyła.

Nie myślałem, co się może stać, że mogę zginąć, a wtedy moich dwóch synów zostanie bez taty. Nie myślałem, jak poradzi sobie żona, o takich rzeczach w ogóle się w takich chwilach nie myśli. Dopiero w szpitalu dotarło do mnie, co się mogło stać.

Żona? Najpierw była zdenerwowana. Ale potem powiedziała, że chciałaby, żeby ktoś się tak zachował w stosunku do naszych dzieci, gdyby była taka konieczność.
 

Nie wiedzieli, co robić




– Wielu ludzi stało i patrzyło, nikt nie pomagał. Myślę, że to nie z powodu lęku, oni po prostu nie wiedzieli, co robić. Mam nadzieję, że choć część z nich pójdzie na szkolenia, nauczy się, jak w takich sytuacjach reagować.

Ja jestem z pokolenia, kiedy w szkołach było jeszcze przysposobienie obronne, dziś takich lekcji nie ma. Moi synowie wiedzą, jak obsługiwać gaśnicę, jak założyć maskę czy użyć koca gaśniczego, uczę ich sam pewnych rzeczy, bo nie wiadomo, kiedy może się to przydać. Pokazuję im też, że ważne są pasje i sport. Sam uprawiam strzelectwo sportowe i kolekcjonuję broń.
 

Nowa gaśnica


– Chwyciłem gaśnicę, biegnąc z sąsiadem na ratunek dziecku. Taka gaśnica, jaką miałem w domu, kilogramowa. Jak się okazało, jedyne co mogłem nią zrobić, to chwilowo utorować sobie drogę, do niczego więcej się nie nadawała. Teraz do domu zamówiłem nową, 12 kg. Dzisiaj już wiem, że gdyby trzeba było gasić pożar w domu, z mniejszą niewiele zdziałam – kończy swoją opowieść pan Marcin Piotrowski.
 

Czytaj również: Szybsze pozwolenia na budowę


Marcin Piotrowski z uratowaną przez siebie z płonącego mieszania dziewczynką podczas spotkania w Urzędzie Miasta, gdzie oboje otrzymali honorowe dyplomy.

Burmistrz Grzegorz Benedykciński z uratowaną z płonącego domu dziewczynka, Marcin Piotrowski i mama dziewczynki, podczas spotkania w Urzędzie Miasta.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się w powiecie piaseczyńskim.
Najciekawsze wiadomości z przegladregionalny.pl znajdziesz w Google News!
 
Reklama
Reklama