Dom i okolica robią ogromne wrażenie. Wszystko tu jest zaklęte w czasie. Nawet pióra i ołówki, zeszyty, rachunki, książki dotykane przez legendarnych mieszkańców domu, poruszają wyobraźnię. Byłam w latach 60. i 70. wielbicielką twórczości Jarosława Iwaszkiewicza, był dla mnie tak ważny, że niektóre jego dzieła czytałam po kilka razy. Wiersze znałam na pamięć. Nie znałam wtedy jego powojennej działalności politycznej, to mnie nie interesowało. W tym tekście ważne są dla mnie lata wojny, szczególnie okres powstania warszawskiego. Nieprzeciętnie gościnny dom w Stawisku i ta przemyślana pomoc dla tych, co jej potrzebowali, ciągle będzie mi niebywale imponować.
Początek wojny i w czasie powstania
Od początku wojny do Stawiska, majątku Hanny i Jarosława Iwaszkiewiczów przychodziło wiele osób. Zostawali tu na kilka godzin lub kilka dni uciekinierzy z wojennej Warszawy. W czasopiśmie Spotkania z Zabytkami, Robert Papieski pisze tak: „Najwięcej osób przewinęło się przez Stawisko po wybuchu powstania warszawskiego. Przychodziło po kilkadziesiąt osób dziennie, dla większości dom Iwaszkiewiczów był stacją przejściową, inni zatrzymywali się tutaj na dłużej, czasami do stołu zasiadało 40 osób. „Na obiad podawało się tylko jakąś zupę, sałatkę z pomidorów, których wtedy było pod dostatkiem, i po kawałku chleba na osobę. Spanie było hurtowe, na dużej czerwonej kanapie w bibliotece spali np. Ferdynand Goetel i Roman Jasiński, a potem dwie księżne Lubomirska i Czetwertyńska. Najliczniej zaludniony był hall, gdzie każdy kąt był wyzyskany na postawienie łóżka lub położenie materaca” – wspomina pisarz w szkicu W Stawisku w czasie wojny.”
Skąd się wzięły fundusze na pomoc dla potrzebujących
Zastanawiające pewnie jest to, skąd Iwaszkiewiczowie mieli pieniądze na utrzymywanie tak dużej ilości gości, tym bardziej, że tuż przed wojną Stawisku groziło zlicytowanie. Wieloletni zarządca, niejaki Jan Lenczewski, który od 1932 r. zajmował się finansami rodziny Lilpopów – Iwaszkiewiczów i posiadał klucze do sejfów, wgląd do dokumentów i bezgraniczne zaufanie rodziny, okazał się człowiekiem, który nigdy nie powinien być przez rodzinę zatrudniony. Irena Krzywicka opowiadała, jak to pewnego dnia przyszedł do pisarza Lenczewski, gdy ten przebywał w pokoju na ul. Kredytowej. Iwaszkiewicza coś zaniepokoiło w tych odwiedzinach, tym bardziej, że od pewnego czasu nie miał zaufania do Lenczewskiego. Ten zasiadł przy biurku i pisarz zauważył, że L. chce podsunąć pod dokumenty leżące na biurku klucze od sejfu. Iwaszkiewicz domyślił się, że jego życie jest zagrożone. Scenariusz dalszych wydarzeń wymyślony przez Lenczewskiego miał być następujący: podrzuci klucze, zabije Iwaszkiewicza, upozoruje samobójstwo i fakt pustego sejfu stanie się dla rodziny jasny, na pewno stwierdzą, że sejf okradł Jarosław, który był wówczas w złych stosunkach z rodziną żony. No niestety nie udało się zostawić kluczy, bo ktoś niespodziewanie wszedł do pokoju. Wkrótce znaleziono trupa Lenczewskiego w Stawisku. Rada Rodzinna nareszcie zrozumiała sytuację. Po tym incydencie Iwaszkiewicz napisał „Lato w Nohant”, sztuka miała ogromne powodzenie, pisarz zarobił sporo pieniędzy i spłacił najważniejsze długi. Tak przynajmniej opowiadał sam Iwaszkiewicz. Dodatkowym zastrzykiem gotówki była parcelacja i sprzedaż placów. Nawet w czasie wojny nie zaprzestano sprzedaży. Te pieniądze pozwoliły na pomoc potrzebującym, ratowaniu Żydów, utrzymaniu Stawiska na godnym poziomie.
Iwaszkiewiczowie przygarniali wszystkich, którym potrzebna była pomoc. Stawisko stało się też salonem literackim. Młodzi i starsi, niedoświadczeni i ci z dorobkiem twórczym, literaci przyjeżdżali tu, czytali swoje utwory, wystawiano sztuki. Pili, jedli i spali, tu czuli się bezpiecznie.
Co jedli i gdzie spali uciekinierzy z płonącej Warszawy?
Podstawowym jedzeniem była kasza i przyrządzano budyń z kapusty z sosem grzybowym. Jadwiga, siostra pisarza, wymyśliła danie, które zaspakajało głód na wiele godzin, był to tort fasolowy, czasami pojawiało się też mięso z królika. W menu było też dużo potraw z pomidorów, jak już pisałam, bo tych na szczęście latem 1944 r. nie brakowało. Przy stole zbierało się towarzystwo intelektualistów o różnych poglądach politycznych i temperamentach, co sprzyjało dyskusjom, często zmieniającym się w przekrzykiwanie. Hanna i Jarosław, aby stonować dyskusje kazali nakrywać wielki stół w jadalni białym obrusem, na stół wnoszono srebra. Zwyczaj był taki, że do stołu zasiadano o jednej porze, uroczyście. Ta atmosfera powodowała, że uczestnicy posiłku tonowali dyskusje i zaprzestawali sporów. Spało się wszędzie, gdzie było wolne miejsce, sam fakt bycia w bezpiecznym domu, po koszmarach palącego się miasta i śmierci, często najbliższych, tworzył nastrój braku wymagań. Każdego przybysza trzeba było wysłuchać i skupić się na jego problemie. Iwaszkiewiczowie dzielili się tymi, którzy potrzebowali zwierzeń, rozmów, jednych wysłuchiwała Hanna innych Jarosław.
Dom dla rozbitków
Adam Zagajewski w książce „Lekka przesada” zadaje pytanie: „A jak żył Jarosław Iwaszkiewicz, gdy odrywał się od swojej pracy? Nie zapomnę nigdy, że podczas okupacji razem z żoną niezwykle odważnie pomagali Żydom, oboje ratowali i Żydów, i także przyjaciół nienoszących żółtej gwiazdy; pod koniec wojny w ich wielkim domu mieszkało kilkadziesiąt osób, rozbitków, uciekinierów z ruin Warszawy. Ich dwór stał się gigantyczną arką Noego (tyle że, inaczej niż biblijny patriarcha, Iwaszkiewiczowie dążyli do ocalenia nie tylko pojedynczych egzemplarzy z każdego gatunku). Stawisko było nieruchomą wyspą, podczas gdy dokoła powoli zaczynały opadać wody potopu. Iwaszkiewicz, który kochał niemiecką poezję i muzykę, który nawet otarł się w późnych latach dwudziestych o krąg Stefana George, z nienawiści do barbarzyństwa nazistowskiego, reagując na pogardę, jaką najeźdźcy okazywali Polakom w czasie okupacji, pisał przez jakiś czas słowo „Niemiec” małą literą...”
Po wojnie dom nie stracił swej sławy. Nadal był mekką dla artystów, odbywały się tu koncert, sesje literackie, wyprawiano przyjęcia, na których ciągle, tak jak w czasie powstania warszawskiego na stole nie brakowało przedniego wina. Największe przyjęcie, które przeszło do historii Stawiska miało miejsce 21 marca 1955 r. Odbyło się na cześć królowej belgijskiej Elżbiety, która gościła w Polsce z okazji V Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina.
Napisz komentarz
Komentarze