Lata 90., to był złoty czas. Ludzie kupowali gazety, to był prawdziwy wydawniczy bum. Kiosk miał 80 teczek dla stałych klientów, w które pan Mirosław odkładał m.in. Gazetę Wyborczą, Politykę, albo Przyjaciółkę. Magazyny kolorowe dla kobiet szły w tym czasie jak ciepłe bułeczki. Potem zaczęły się wydawnictwa kolekcjonerskie dla tych, którzy lubią modele do sklejania, ale też dla miłośników filmów i literatury popularnej. Bilety i karty wszystko można było tu u niego kupić.
Styl życia wtedy też był inny. Ludzie chodzili na stację pieszo i kupowali u pana Mirka prasę do poczytania w pociągu do Warszawy do pracy. Teraz jeżdżą na stacje samochodami. To tylko jeden z powodów, dla których sprzedaż spadła. Podstawowy to wiadomo Internet. Tam każdy może przeczytać, co chce i to za darmo. A, że nie na papierze, przy kawie, elegancko. Cóż: wiadomo kryzys. Oszczędza się na tym, na czym się da, a więc i na prasie. Dla kiosku pana Mirka znaczenie miało jednak też coś jeszcze – zmiana organizacji ruchu samochodów. Podjechać pod jego kiosk nie było już tak łatwo. No i to wszystko złożyło się na to, że sprzedaż dramatycznie spadła.
Na kreskę i politycznie
Na kreskę? Czasem ktoś tu kupował. Na przykład pewna starsza dama papierosy, w tajemnicy przed rodziną, która zabraniała jej palić z troski o jej zdrowie. Były też z powodu papierosów trzy włamania do kiosku. Zazwyczaj jednak było klimatycznie i swojsko. Pan Mirek nie tylko prowadził kiosk, ale też słuchał ludzkich historii. Każdy przyszedł coś kupić, płacił i mówił, co mu się przydarzyło, co go trapi. Pan Mirek o każdym z mieszkańców tej części Milanówka mógłby książkę napisać. Był więc tu kimś więcej niż sprzedawcą prasy. Był kimś, z kim można szczerze porozmawiać i poprosić o przysługę. No i pan Mirek m.in. odbierał od listonosza paczki dla mieszkańców, którzy wracali z pracy dopiero wieczorami. U niego też w kiosku leżały listy wyborcze, kiedy w mieście obywały się wybory.
Ludzie stali przy kiosku i dyskutowali, kto, którą gazetę kupuje i zastanawiali się, na kogo kto zagłosuje. Pan Mirek zbierał głosy na wszystkie listy. Tak samo też potrafił rozmawiać i ze zwolennikami tej strony politycznej i tych gazet i tamtej strony politycznej i tamtych gazet.
Również, kiedy zaczął się konflikt w samorządzie to i popierający burmistrza i ci, którzy woleli opowiedzieć się za radą miasta, byli tak samo miło obsłużeni. Pana Mirka martwi jednak ten konflikt, bo miasto na nim traci.
Z kiosku do ogrodu
Teraz kiedy jest na emeryturze, nadal ma kontakt z mieszkańcami, którzy kiedyś u niego kupowali gazety. Pomaga im w ogrodzie przy różnych pracach na przykład grabi liście. Ludzie nie chcieli, żeby zamykał. Wnuczka jednej z mieszkanek nie spała w nocy: bo pan Mirek zamknie kiosk! Dzieci go zawsze lubiły, a tędy przecież chodziły do szkoły na Żabie Oczko i Spacerową. W kiosku też były słodycze, napoje, zabawki.
Czy mu nie brakuje kiosku? Dzięki temu, że ma nadal kontakt z ludźmi, nie. Cieszy się też z tego, że znów jest w ruchu. Zanim zaczął prowadzić kiosk, pracował jako operator aparatury geofizycznej, a wtedy cały czas był w delegacji. Kiedy przyjechał do Milanówka, gdzie mieszkała jego przyszła żona, znalazł parcę na miejscu.
Napisz komentarz
Komentarze