Kurjer Codzienny z 1898 r. opisuje tak koszmarne zbrodnie, że aż dziś trudno uwierzyć, że miały one miejsce w miasteczku pod Warszawą zwanym Falenty, czyli tuż obok stolicy, gdzie nadzór policji zaborcy był perfekcyjny. Falenty, miejscowość mająca bardzo ciekawą historię, pod koniec XIX wieku zasłynęła z procederu zwanego „na garnuszku”, a „bohaterką” zdarzeń była osoba zmieniająca nazwiska jak przysłowiowe rękawiczki.
Krótka historia Falent
Historia według dawnych słowników geograficznych. Leżące na lewo od bitej drogi Warszawa – Radom, w sąsiedztwie Raszyna, jest jedną z najstarszych osad w okolicach Warszawy i gniazdem rodziny Falęckich. Pierwszą wzmiankę o Falentach znajdziemy w Metrykach Koronnych z roku 1434 r., kiedy to Boruta, chorąży ziemi mazowieckiej spłacał roszczenia Puchale z Raszyńca, Janowi z Runowa i Adamowi z Czeczotek. W początku XVI wieku właścicielem Falent był Ratold Wiśniewski. Następnie Mikołaj Wolski, potem Opaccy, Opaccy odegrali w historii okolic ważną rolę, gdyż wystawili w Falentach pałac murowany, który do dziś można zobaczyć. Opaccy gospodarzyli tu i w Raszynie do końca XVII w.
W roku 1782 r. od Franciszka Rzewuskiego Falenty zakupił sławny bankier Piotr Tepper. Tepperowi, bankierowi warszawskiemu należy się inna opowieść, ale to przy innej okazji. Nie dość powiedzieć, że sam król siedział u Piotra Teppera w sakiewce i jego bankructwo, jak twierdzi wiele historyków, między innymi przyczyniło się do upadku Polski. Potem właścicielami byli Danglowie, Ostrowscy, Augustyn Spiski i w końcu Aleksander Przeździecki, który pałac wyremontował i rozbudował, ozdobił, a był już budynek naruszony zębem czasu. Wszystko to działo się pod nadzorem budowniczego Lanciego. I tak pałac w Falentach w swej dzisiejszej formie jest w przeważającej mierze dziełem Franciszka Marii Lanciego, który w latach 1852–1857 nadał kilkakrotnie przebudowywanej rezydencji eklektyczny charakter, sytuując ją w nieokreślonej przestrzeni pomiędzy średniowieczem, renesansem, barokiem i klasycyzmem. Co ciekawe, że taka myśl architektoniczna sprawiła, że efekt końcowy jest wart zobaczenia, bo nawiązuje do wielu epok, z którymi korelują Falenty.
I w tak ciekawym środowisku we wsi, tuż przy pałacu, w czworakach mieszkał karbowy z żoną.
Proceder zwany „na garnuszku”
Sytuacja małych dzieci pod koniec XIX w. była wręcz przerażająca, brak opieki medycznej i przede wszystkim brak szczenień przyczyniały się do częstych zgonów szczególnie niemowląt. Sytuacja kobiet, które pozostawały samotne, np. panien służących, była z rożnych powodów tragiczna. Jeśli pracowały, to nie miały czasu zająć się dziećmi, jeśli zachodziły w ciążę były wyrzucane ze służby, ojcowie dzieci znikali lub zwyczajnie nie przyznawali się do ojcostwa. I tak zrodził się proceder zwany „na garnuszku”. Chodziło o to, że można było oddać dziecko do opiekunki, oczywiście za pewną opłatą np. na cały tydzień, a nawet dłużej. Opiekunki przyjmowały po kilkoro dzieci i zobowiązywały się do należytej nad nimi opieki. Niektóre z tych opiekunek brały dzieci wprost ze szpitala, ale tu trzeba było podpisać formalne zobowiązania, co sprawiało, że np. szpital warszawski Dzieciątka Jezus sprawdzał warunki mieszkaniowe i fachowość opieki. Pani Marcjannie Brzeszczakowej z Falent taki proces nie odpowiadał i brała dzieci bezpośrednio od matek lub akuszerek, co już powinno wszystkich zastanowić, szczególnie władze. A władze i sąsiedzi, co dziwi, nie zauważyły co się dzieje u Brzeszczaków. Faktem jest, że na pytania zainteresowanych, którzy zauważali zbyt dużą rotacje dzieci u Brzeszczakowej, ta odpowiadała, że matki często zabierają dzieci i ona przyjmuje nowe.
Łatwy zarobek
Pewnego dnia opiekunka przyszła do Rozalii Betkerówny z informacją, że jej dziecko zmarło i prosi matkę o pieniądze na pogrzeb. Zrozpaczona Rozalia postanowiła sprawdzić co się stało z jej dzieckiem, udała się do Falent do urzędu i tu dowiedziała się, że nie został zgłoszony zgon jej maleństwa. W czworakach też dziecka nie znalazła. Co więcej! Nie znalazła też opiekunki, bo Brzeszczakowa nagle zniknęła. Wszczęto śledztwo. Szukano opiekunki pod Czerskiem, bo stamtąd miała pochodzić. Odkryto, że posługiwała się wieloma nazwiskami i adresami. Wszędzie, gdzie się pojawiała prowadziła przez jakiś czas „dom opieki”. Odszukano inne matki i np. od Otylii Łomat, Brzeszczakowa wzięła trzydniowe dziecko, po czym po 12 dniach oznajmiła matce, że dzieciątko zmarło, zostało pochowane na miejscowym cmentarzu i ona żąda pieniędzy, które wydała na pogrzeb i formalności. Ile było takich przypadków? Nie było wiadomo, bo gdy wiadomość o tym co się działo w Falentach obiegła Warszawę i okolicę, matki zaginionych dzieci przestały się zgłaszać na policję. Co mnie najbardziej zdumiało. Aresztowano „opiekunkę” i przeszukano Falenty i okolicę. W stawie w Falentach znaleziono jedno dziecko, nieopodal w rowie i w zaroślach następne dzieci. Trudno było udowodnić, że to Brzeszczakowa tam je porzuciła. I nawet nie byłam ciekawa czy zbrodniarka była ukarana, sądzę, że tak, ale mentalność społeczeństwa w tych czasach bardzo mnie zdumiała i jest na pewno dla współczesnego człowieka niezrozumiała. W Warszawie w tych czasach wiele kobiet zdających sobie sprawę z sytuacji np. panien z dziećmi, których była duża ilość zaczęły tworzyć organizacje charytatywne, które miały na celu tworzenie domów dziecka i organizację spotkań z kobietami potrzebującymi wsparcia. Ale to już jest opowieść na inne opowiadanie. Jeszcze dodam, że mąż pani opiekunki, Antoni Brzeszczak został wyrzucony z pracy w pałacu.
Falenty o bogatej historii miejsca zasłynęły z tej koszmarnej historii zamiast z tego, że np. Konrad książę mazowiecki przyjeżdżał tu na łowy, lubił Falenty Zygmunt III i przesiadywał tu z całą rodziną. W 1646 roku dnia 6 marca królowa Maria Ludwika zatrzymała się w Falentach i przyjmowała w pałacu Zygmunta Władysława.
Napisz komentarz
Komentarze