Reklama
HISTORIA

Z pamiętnika Jarosława Iwaszkiewicza

Pamiętniki zawsze mnie fascynowały. Ten jest wartościowy ze względu na ciekawe opisy zdarzeń, które miały miejsce w Stawisku i okolicach, w latach 1939-1945 i przyczynił się znacząco do zrozumienia życia mieszkańców tych okolic i w ogóle zrozumienia wojennej rzeczywistości.
Z pamiętnika Jarosława Iwaszkiewicza
Rok 1942 taras/ganek w Stawisku od strony północnej, upalny, letni dzień, tu można było odnaleźć chłód. Na zdjęciu: w głębi przy stoliku Jarosław Iwaszkiewicz, po prawej Anna Iwaszkiewiczowa i Teresa Iwaszkiewicz, po lewej Aniela z Lilpopów ( ciocia Aniela), po prawej jej syn Andrzej Pilawitz, na pierwszym planie Maciej Cybulski

Źródło: ilustracja do Dzienników

Zafascynował mnie pamiętnik Jarosława Iwaszkiewicza, tym bardziej, że dopiero w tym tygodniu, a mamy rok 2025 luty zajrzałam przypadkowo do jego wspomnień. Wydawało mi się, że kiedyś przeczytałam wszystko co pisarz napisał i wydał, a tu niespodzianka. Iwaszkiewicz od pewnego czasu był mocno krytykowany za swą działalność polityczną po wojnie i jak to bywa, też nie był wydawany. Taka niby sprawiedliwość dziejowa – najpierw on decydował o niewydawaniu innych pisarzy, a potem jego przestano wydawać. Dla mnie to nie zmienia faktu, że jest to pisarz i poeta naprawdę świetny.

Pamiętniki zawsze mnie fascynowały. Ten pamiętnik jest też wartościowy ze względu na ciekawe opisy zdarzeń, które miały miejsce w Stawisku i okolicach, w latach 1939-1945 i przyczynił się znacząco do zrozumienia życia mieszkańców tych okolic i w ogóle zrozumienia wojennej rzeczywistości. Mam tu na myśli szczególnie zmiany jakie zachodziły w tym czasie w postawach ludzi uwikłanych w wojnę. Streszczę więc niektóre opowieści Iwaszkiewicza, co mam nadzieję przyczyni się do tego, że sięgniecie po ten ciekawy Dziennik.

Scena pierwsza, czyli opowieść o pewnym Francuzie

Rok 1940 Kazimierz nad Wisłą na leżaku siedzi Jarosław Iwaszkiewicz, nad nim na ławce siedzą od lewej Antoni Michalak, osoba nieznana, Jerzy Andrzejewski fot: ilustracja do Dzienników.

Był grudzień 1939 roku, gdy do drzwi willi w Stawisku ktoś zapukał. Był to czas, gdy nie za bardzo lubiono stukanie do drzwi, ale trzeba było otworzyć. Otworzył drzwi Iwaszkiewicz i ze zdumieniem zobaczył przed nimi wyniszczonego, w obdartej odzieży francuskiego poetę o nazwisku Jean Le Louët. Iwaszkiewicz był pewien, że Francuz w sierpniu wyjechał do swojej ojczyzny, ale okazało się, że nie. W sierpniu 1939 r. zamiast prosto do Francji Jean pojechał do Częstochowy i tu zastała go wojna. Trafił w tej zawierusze wojennej aż pod Kutno, gdzie była krwawa bitwa, a potem z artylerią konną chciał się dostać do Warszawy. Na jakiś czas zatrzymał się w Żyrardowie u rodziny robotniczej, tu go karmiono. Była to zdumiewająca sprawa, bo Le Louet nie znał słowa po polsku.

 I w końcu stanął pod drzwiami willi w Stawisku. Tu należy wspomnieć, że w czasie wojny do Stawiska przysyłano (lub sami się zjawiali) głodni i obdarci poeci i inni twórcy kultury, a rodzina Iwaszkiewiczów przyjmowała ich, dawała dach nad głową i strawę, w sensie: czym chata bogata. Posadzono Francuza za stołem i podano mu do jedzenia kluski prawie bez omasty. Jadł je jak by to był kawior z blinami, zjadł pół półmiska z zadowoleniem. Iwaszkiewicz pisze w pamiętniku, że poznał młodego poetę tuż przed wojną. Jan Lechoń poprosił go o zaopiekowanie się francuskim młodym poetą, tak przez chwilę. Iwaszkiewicz zaprosił Jeana, choć niechętny tej opiece, na śniadanie do Simona. Tu należy koniecznie dodać, że u Simona i Steckiego przed wojną znajdowały się w menu: sztuka mięsa, karp, pół kurczaka, ćwierć gęsi i proste zupy. W menu znajdowały się również zrazy a la Radziwiłł. Jadał tu Bolesław Wieniawa-Długoszowski, a ten adiutant Piłsudskiego miał wysublimowany gust. Wracając do pamiętnika Iwaszkiewicza. Otóż podano Iwaszkiewiczowi i Francuzowi dania. Rozmowa nie toczyła się wartko, Iwaszkiewicz patrzył z niechęcią jak Francuz z rozkapryszeniem rozgrzebuje po talerzu szaszłyk z lina. Pisarz zamieścił w pamiętniku takie zdanie nawiązując do klusek bez omasty: „Przypatrując się, jak pałaszował to skromne jedzenie, przypomniałem sobie niechętnie rozgrzebywanie frykasów u Simona. W duchu śmiałem się bardzo.” No cóż! Obaj spotkali się w różnych rzeczywistościach.

Pierwsza łapanka 8 maja 1940 r.

Iwaszkiewicza zbudziła głośna rozmowa tocząca się pod oknami willi w Stawisku. Wyjrzał przez okno i zobaczył Jerzego Zarzyckiego w rozmowie z Władkiem. Tu mała dygresja: Jerzy Zarzycki to reżyser filmowy, wyreżyserował w 1966 r. między innymi Kochanków z Marony, scenariusz według prozy Iwaszkiewicza. Pod koniec 1939 r. rozpoczął kręcenie filmu Żołnierz królowej Madagaskaru. Wracając do maja 1940 r. Z rozmów przed oknem okazało się, że cały Brwinów jest otoczony przez wojsko niemieckie. Od czasu do czasu słychać strzały. To był jeszcze ten czas, gdy mieszkańcy miejscowości podwarszawskich nie znali pojęcia łapanka, nie znali bud, do których wtłaczano ludzi i wywożono w nieznane. Znali natomiast wydarzenia w Wawrze i dlatego padł na wszystkich strach. Dwaj chłopcy, którzy się przedarli łąkami i polami z Brwinowa opowiadali, że Niemcy przysłali tam ciężarówki przykryte brezentami. Okazało się, że w Warszawie zatrzymywano tramwaje, legitymowano ludzi i niektórym z nich kazano wsiadać do ciężarówek. Ładowano szczególnie mężczyzn. Wywożono ich na Pawiak. Poszła pogłoska, że będą wywiezieni na roboty do Niemiec.

Powstanie w getcie i para staruszków rok 1943

Do domu w Stawisku przychodzi informacja, że dwoje staruszków mieszkających w kamienicy w Warszawie nagle otrzymało wiadomość, że mają się jak najszybciej wyprowadzić z mieszkania. Hania, córka Iwaszkiewiczów szuka dla nich mieszkania, ale wszystkie przytułki dla starców są pełne i nie ma mowy o umieszczeniu ich tam. Iwaszkiewicz pisze w swoim pamiętniku: 

„Na placu Krasińskich działa karuzela, huśtawki, koło – i gra hałaśliwie katarynka. O dwa kroki stąd za murami getta odgłosy walki, dym palących się domów rozściela się po ulicach, nie ma przewiewu, więc czarne kłęby zgorzeli pozostają na miejscu”. 

Siostra zakonna z ul. Ogrodowej bezradnie rozkłada ręce, nie ma u nich miejsca, tym bardziej, że są tu też dzieci żydowskie. W końcu wszyscy postanawiają, że bryczką o zmroku przewiezie się staruszków do Milanówka. Miedzy Podkową a Milanówkiem chodzą patrole, wojska wszędzie pełno. Z perypetiami akcja ratowania małżeństwa udaje się, zostają bezpiecznie zakwaterowani. Iwaszkiewicz pisze o tym, że tyle osób było w to ratowanie zaangażowanych. A za murami getta giną przyjaciele: Roman Kramszczyk, Olek Landau, rodzice Pawełka Hertz itd. - i nic nie można zrobić. Na końcu tej opowieści zdanie w pamiętniku: 

„Zrozumieć tego nawet nie próbujemy, ale przeżyć trzeba”.  

Dom Iwaszkiewiczów fot: rejestr zabytków

Na podstawie dzienników Jarosława Iwaszkiewicza

Małgorzata Szturomska

Przeczytaj również:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się w powiecie piaseczyńskim.
Najciekawsze wiadomości z przegladregionalny.pl znajdziesz w Google News!