Na 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych otrzymała nagrodę za debiut aktorski. O urokach aktorstwa, pracy w trakcie pandemii i Komorowie rozmawiamy z Zofią Domalik.
Jak smakuje nagroda za najlepszy debiut na Festiwalu Filmowym w Gdyni?
Smakuje lepiej niż czekolada, co wydaje się niemożliwe. Uwielbiam Festiwal Filmowy w Gdyni, był jednym z pierwszych, na które pojechałam. Pierwszy raz pojawiłam się tam parę lat temu z filmem krótkometrażowym „Paryżanka” w reżyserii Stefana Łazarskiego. Siedząc na ceremonii wręczenia nagród marzyłam, aby kiedyś dołączyć do laureatów. I udało się. Była to jedna z najpiękniejszych chwil mojego życia. Nigdy nie będę w stanie wyrazić swojej wdzięczności wobec wszystkich, którzy zaufali mi w pracy nad filmem „Wszystko dla mojej matki”.
Jakie znaczenie dla Pani osobiście ma film "Wszystko dla mojej matki"? Dlaczego warto sięgnąć po tę produkcję?
Ogromne. Jest póki co najcenniejszym doświadczeniem aktorskim, z jakim dane było mi się zmierzyć. Całą szkołę marzyłam, aby ktoś obsadził mnie w roli zaprzeczającej moim warunkom. W roli, w której na pierwszy rzut oka nikt sobie mnie nie wyobrażał. Tak się stało w przypadku naszego filmu. Bardzo się cieszę, że film trafił na platformę Netflix, ponieważ w kinie był dostępny bardzo krótko i niewiele osób mogło go zobaczyć, a porusza bardzo ważny temat. Temat resocjalizacji, zakładów poprawczych dla kobiet, domów dziecka, osób, które nigdy nie zostały wysłuchane. Nie zostały wysłuchane, ponieważ tak jest łatwiej. Historie dziewczyn z zakładów poprawczych są wstrząsające, a niestety nie porusza się tego tematu często. Nasze pierwsze skojarzenie z poprawczakiem to patologia, osoby niezdolne do funkcjonowania w społeczeństwie. Nic bardziej mylnego. Oczywiście wiele dziewczyn pochodzi z rodzin patologicznych, ale wiele z nich chce dostać drugą szansę. Chcą być wysłuchane, ale nikt ich nie słyszy. Spędziłam wiele czasu w zakładach poprawczych i widziałam wspaniałych wychowawców, którzy bardzo chcieli pomóc swoim wychowankom. Ale to wciąż za mało. Największą wartością naszego filmu jest to, że mogliśmy zwrócić uwagę społeczeństwa na bardzo poważny problem, powiedzieć coś głosem dziewczyn, które przeszły prawdziwe piekło. Cała historia filmu jest mocno oparta na faktach, wiele osób mówi, że jest brutalna. Niestety rzeczywistość jest dużo brutalniejsza i to jest najbardziej niepokojące.
Pochodzi Pani z aktorskiej rodziny. To Panią ukierunkowało? Czy stopniowo dojrzewała Pani do aktorstwa?
Oczywiście, musiało mnie to ukierunkować. Od dziecka rozmawiałam z rodzicami o kinie i teatrze, oglądaliśmy dużo filmów, często chodziliśmy do teatru. Moje zainteresowanie kinem nie pojawiło się znikąd. Jednak jako dziecko byłam bardzo nieśmiała i panicznie bałam się występować. Rodzice byli pewni, że nigdy nie pójdę w ich ślady. Kiedy byłam trochę starsza zaczęłam tańczyć, a potem występować publicznie. Tańcząc nie odczuwałam wstydu, odczuwałam adrenalinę. Stopniowo byłam coraz bardziej śmiała. W pewnym momencie urodziła się we mnie potrzeba spróbowania. I tak to się wszystko zaczęło. W liceum wyznałam rodzicom, że chcę się przygotowywać do szkoły teatralnej. Nie byli zachwyceni, bali się, że psychicznie tego nie wytrzymam. Ciągłej krytyki, oceny, ośmielania się i pokonywania nieśmiałości. Pierwszy rok szkoły wspominam jako ciągłą walkę ze sobą i swoim wewnętrznym krytykiem. Do tej pory się z tym mierzę, ale z roku na rok czuję się w swoim ciele pewniej. Myślę, że tego nauczyła mnie właśnie Akademia Teatralna i wspaniali profesorowie, z którymi się w niej spotkałam.
Często pojawia się stereotyp, że dziecko rodziców pracujących w danym zawodzie ma łatwiej. Proszę powiedzieć – ile w tym prawdy? Domyślam się, że "nie wszystko jest podane na tacy"...
Ten stereotyp istnieje od zawsze i myślę, że to się nie zmieni. Jednocześnie wydaje mi się to zupełnie naturalne, że dzieci lekarzy często zostają lekarzami, a dzieci prawników prawnikami. Mam wrażenie, że wybieramy drogę, która jest nam bliższa, co wcale nie oznacza łatwiejszej. Na pewno pomocne jest to, że zawsze mogę rodziców zapytać o radę. Ale na tym się kończy. To mit, że znajomości mogą pomóc w zdobyciu roli. Każdy casting polega na znalezieniu osoby, którą reżyser, producent, scenarzysta sobie wymarzyli, której poszukują miesiącami. Jeżeli ktoś nie spełnia tych warunków, to w niczym mu nie pomoże, że mama jest aktorką, a tata reżyserem. Żeby było zabawniej Małgosia Imielska, która wybrała mnie do roli Oli w filmie „Wszystko dla mojej matki” nie wiedziała, że Ewa Telega to moja mama. Po prostu powiedziała mi, że zobaczyła we mnie Olkę, którą wyobrażała sobie pisząc scenariusz, że zaczęłam mówić jej głosem.
Podziwiamy aktorów, którzy pięknie prezentują się na ekranie, ale praca nad rolą, na scenie jest niezwykle ciężka. Najkrócej – to nie jest łatwy zawód.
Nie jest. Psychicznie jest wymagający. Nigdy nie mamy pewności, że za miesiąc dalej będziemy mieli pracę. Jesteśmy stale oceniani i krytykowani, szczególnie teraz w dobie Internetu i hejtu. Często musimy przekraczać swoje granicę i wychodzić ze strefy komfortu, co nie jest przyjemne. Jednocześnie jest to najpiękniejsza przygoda, dla której warto się trochę pomęczyć. Nie wyobrażam sobie robić czegoś innego. Nic nie daję mi takiej adrenaliny jak słowo „akcja” albo wejście z kulisy na scenę. Jest to bardzo uzależniające.
Jak wygląda Pani praca w trakcie pandemii koronawirusa?
Miałam wielkie szczęście, ponieważ moje produkcje zatrzymały się tylko na chwilę – w marcu, kiedy pojawił się w Polsce koronawirus. Wróciliśmy w maju na plan i udało nam się dokończyć rozpoczęte przed pandemią produkcje. W dużo gorszej sytuacji są teatry. W trakcie pandemii graliśmy bardzo rzadko, dla połowy widowni, niektóre spektakle już nie wróciły na afisz. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Teatr to mój drugi dom i wielka miłość. Wielu moich przyjaciół utrzymuje się głównie z grania w teatrze i dla nich pandemia miała tragiczne skutki. Nie mogę się z tym pogodzić, że nie wiemy, kiedy wrócimy do teatru i czy wszystkie teatry w Polsce przetrwają pandemię.
Jest Pani związana z powiatem pruszkowskim. Jak ważne jest to dla Pani miejsce?
Mieszkałam i wychowałam się w Komorowie. Uwielbiam to miejsce. Kojarzy mi się ze spokojem i szczęściem. Uwielbiam wracać do rodziców, czasem przesiaduję u nich tygodniami. Mieszkam w Warszawie i zawsze lubiłam to miasto, ale w Komorowie mogę naprawdę zwolnić i wyluzować. W trakcie kwarantanny Komorów był prawdziwym zbawieniem.
Recepta na długi jesienny wieczór. Dobry film to chyba idealne rozwiązanie?
Na każdy wieczór film jest dobrym rozwiązaniem. Bardzo rzadko mój dzień nie jest zakończony dobrym filmem lub serialem. To moja mała tradycja, którą zamierzam pielęgnować. Jednym z moich ulubionych sposobów spędzania czasu było wyjście do kina, za czym bardzo tęsknie teraz, kiedy to niemożliwe. Teraz więcej czasu spędzam w domu, z oczywistych powodów i uwielbiam kończyć swój dzień jogą, treningiem, kąpielą w wannie i dobrym serialem. Myślę, że nieprędko się to zmieni.
Napisz komentarz
Komentarze