Historia pruszkowskiej koszykówki jest niezwykle piękna i bogata. Temu jest poświęcona książka „Pruszków mistrz! Szalony basket przełomu wieków”. Zapraszamy do lektury wywiadu z jej autorem – Łukaszem Ceglińskim.
Słyszy Pan Mazowszanka Pruszków - co najpierw ma Pan w głowie?
Natłok wspomnień i emocji, ale jeśli chodzi o pojedynczy obraz, to halę MOS przy ul. Gomulińskiego. Czerwony parkiet i ściany z brązowych cegieł, czyli coś charakterystycznego, coś, co widać na zdjęciach i nagraniach z lat 90. Ale tych obrazów już wewnątrz tej hali jest mnóstwo – każdy mecz, każdy zawodnik czy trener, przywołuje kolejne wspomnienia. W skrócie mogę powiedzieć po prostu, że hasło „Mazowszanka Pruszków” wywołuje bardzo pozytywne emocje, uśmiech, może nawet euforię.
Wielkie czasy pruszkowskiej koszykówki - piękne wspomnienie, niezapomniana historia, niezwykli zawodnicy. Z perspektywy lat - co pozwoliło tamtemu zespołowi dominować w kraju?
W połowie lat 90. wszystko w Pruszkowie zgrało się idealnie. Pokolenie miejscowych koszykarzy urodzonych na przełomie lat 60. i 70., stało się dojrzałe, świadome swoich możliwości. Trenerzy Jacek Gembal i Krzysztof Żolik przez kilka lat budowali ten zespół, ulepszali go i w końcu, w 1993 roku, wywalczyli awans do ekstraklasy. Do tej ciężkiej pracy doszło potem trochę szczęścia, bo za szczęśliwe uważam transfery Marka Sobczyńskiego i Chrisa Elzeya, którzy w wielkim stopniu pomogli się drużynie utrzymać w elicie.
Kolejnym ważnym elementem, już w skali ogólnopolskiej, było rosnące zainteresowanie koszykówką – zaczynał działać efekt NBA. Ale też otwarcia się Polski na świat, coraz bardziej powszechne przyjazdy graczy z USA, którzy pokazywali nam amerykańską koszykówkę. Władze klubu z Pruszkowa, namawiając spółdzielnię Mazowszanka na sponsorowanie zespołu, wstrzeliły się więc idealnie w raczkujący kapitalizm i potrzebę reklamy – koszykówka stawała się atrakcyjnym „towarem”.
To koło zaczęło się rozpędzać, większe pieniądze pozwoliły sprowadzić najlepszych graczy ligi, jak Keith Williams czy Adam Wójcik, udało się trafić z transferem efektownego Tyrice’a Walkera. Dość szczegółowo wymieniam różne aspekty, ale one wszystkie złożyły się na to, że Mazowszanka Pruszków wykorzystała swoją szansę. Polegającą także na tym, że w połowie lat 90. w polskim baskecie chwiała się dotychczasowa hierarchia, w pewnym sensie był to okres przejściowy.
Jako pasjonat koszykówki i mieszkaniec Pruszkowa pielęgnuje Pan pamięć o wielkich chwilach pruszkowskiego basketu. Owocem jest książka "Pruszków mistrz! Szalony basket przełomu wieków". Jak wyglądała praca nad tą publikacją?
Podzieliłbym ją na kilka etapów. Zacząłem myśleć o książce jakoś w 2014 roku, impulsem było zbliżające się 20-lecie pierwszego mistrzostwa Mazowszanki. Wtedy przeprowadziłem pierwsze rozmowy, zrobiłem notatki, szkice, jakiś plan. Ale potem pomysł się rozmył, zabrakło czasu i motywacji, przez kolejne lata wracałem do tego projektu tylko myślami. Wiedziałem, że kiedyś książkę o Pruszkowie napiszę, ale czekałem na odpowiedni impuls, jakąś taką wewnętrzną energię, motywację. One nadeszły pod koniec 2020 roku, już w grudniu wiedziałem, że zabieram się do pracy. Zgromadziłem spore archiwum gazet sportowych z lat 90., zacząłem dzwonić do byłych koszykarzy i trenerów, pożyczałem od znajomych kasety wideo, oglądałem mecze Mazowszanki i to wszystko się nakręcało. Pojawiały się nowe wątki, pomysły, spojrzenia, ciekawostki, z czasem wszystko ułożyło się w całość.
Czytaj również: Pruszkowskie placówki oświatowe zostaną rozbudowane
Dlaczego warto sięgnąć po książkę?
A to zależy kto pyta. Jeśli ktoś z Pruszkowa, kto w latach 90. chodził do podstawówki lub liceum, to powiem mu, że czytając odświeży sobie wszystko to, czym pasjonował się, gdy dorastał. Osiedlowa drużyna, niesamowita atmosfera na trybunach, bohaterowie na wyciągnięcie ręki, anegdoty o tym, co działo się w Pruszkowie i okolicach, no i wspaniałe mecze, podczas których zdzierało się gardła, a potem jeszcze raz oglądało przed północą, gdy retransmisje puszczała pruszkowska kablówka.
Kibic koszykówki z innego miasta – a nawet więcej, po prostu kibic sportu - znajdzie w tej książce historię polskiego basketu w czasie wielkiej zmiany. Przypomni sobie to niesamowite przejście z trochę siermiężnej koszykówki lat 80., do basketu XXI wieku, który był punktem wyjścia do tego, co oglądamy na parkietach dzisiaj. Nowe kluby, nowi zawodnicy, nowy styl gry, nowe zachowania na parkiecie, nowe regulacje w lidze, wreszcie nowe hale, czego też doświadczył Pruszków. To naprawdę był czas przemian i początek czegoś nowego w koszykówce, w polskim sporcie.
Pisze Pan o historii pruszkowskiej koszykówki. Kolejne lata mijają, a wspomnienia pozostają. Ponowny sukces w Pruszkowie na pewno jest możliwy, ale potrzeba... Właśnie - czego?
Moim zdaniem powtórzenie w Pruszkowie sukcesów z lat 90. jest niemożliwe. Jak mówiłem wcześniej – tamten czas był wyjątkowy, na złote medale złożyło się wiele czynników i część z nich wydarzyła się poza Pruszkowem. MKS MOS, potem Mazowszanka, wykorzystały czasy przełomu w Polsce, teraz wszystko działa już według ustalonego porządku. Dla Pruszkowa w tym nowym porządku nie ma miejsca na szczycie, ale ja wcale się tym nie martwię.
Patrząc z historycznej perspektywy na koszykówkę w moim mieście, można powiedzieć, że w chwili obecnej wszystko jest dokładnie tak, jak było przez lata. Mamy drużynę na zapleczu ekstraklasy, mamy klub młodzieżowy, który potrafi wyszkolić zawodników na poziom ekstraklasy. I ja bym chciał, żeby Pruszków definiował się właśnie w ten sposób – jako ośrodek z koszykarskimi tradycjami, który potrafi wychowywać dobrych zawodników. A nawet szerzej – wychowywać ludzi poprzez koszykówkę. Przecież nie każdy musi być od razu ligowym zawodnikiem – można być kibicem, grać amatorsko itp. Takie środowiska też budują koszykarski sznyt miasta.
Trochę z innej beczki, ale po koszykarsku - warto zarywać noce dla NBA? Dlaczego?
Odpowiem przekornie - moim zdaniem nie warto. Ja wyleczyłem się z NBA, kiedy urodziły mi się dzieci i po prostu nie mogłem zarywać nocy, żeby oglądać koszykówkę. Od dobrych kilku lat jestem zdecydowanie bliżej koszykówki polskiej, europejskiej – oglądam jej dużo i w zupełności mi to wystarcza. A jak mam niedosyt, to włączam sobie mecze Mazowszanki z lat 90. Za NBA nie tęsknię.
W powszechnej świadomości koszykówka istnieje, ale nie jest sportem nr 1. Czy powodem jest brak sukcesów kadry, zespołów w ostatnich latach?
Moim zdaniem w kwestii spadku popularności koszykówki chodzi o coś więcej – ludzie kierujący polskim basketem na początku XXI wieku przegapili ważny moment. Moment, w którym zmieniała się rzeczywistość medialna – telewizja i przede wszystkim Internet. Wszystko poszło do przodu, sposoby komunikacji się zmieniły, a koszykówka na kilka lat stanęła w miejscu i straciła dystans, który teraz bardzo trudno nadrobić. I nie chodzi właśnie o te wyniki, co o przekonanie czy wręcz „wmówienie” kolejnym pokoleniom, że to fajny sport. Koszykówka nie potrafiła się dobrze sprzedać, nie potrafiła nakręcić koniunktury. Nie uciekła do przodu, tylko stanęła w miejscu – i dlatego została z tyłu. Teraz nawet pojedyncze osiągnięcia reprezentacji czy klubów niewiele w tym temacie zmieniają. By sytuację odwrócić, trzeba pomyśleć o rozwoju koszykówki w szerszej, może nawet dziesięcioletniej perspektywie. I zaplanować rozwój pod względem sportowym, marketingowym i wizerunkowym. Potrzeba ambitnej wizji i dużych pieniędzy na ich realizację, ale nie jestem przekonany, że kierujący polskim basketem myślą w podobny sposób.
Napisz komentarz
Komentarze