Prawdopodobnie dziś niejeden nauczyciel z rozrzewnieniem wspomina kilku poprzednich ministrów edukacji, na których wcześniej „wieszał psy”. A ostatnia reforma edukacji jawi się im wręcz jako przemyślana strategia wobec tego, czego w obliczu pandemii doświadczają ze strony władz centralnych.
Po informacji o powołaniu na stanowisko ministra edukacji Przemysława Czarnka, w sieci zaczął krążyć mem z Anną Zalewską, odpowiedzialną za ostatnią, likwidującą gimnazja reformę edukacji. Na zdjęciu z uśmiechniętą europosłanką PiS widnieje napis: "A nie mówiłam, że jeszcze zatęsknicie?".
Z dnia na dzień
Ostatnich kilka lat to nieustające zmiany w edukacji. Te niewątpliwie polskiej szkole są potrzebne, ale między tym, co powinno się zmienić, a zmianami narzucanymi przez aparat państwowy, zionie przepaść. Najgorętsza i najbardziej krytykowana w ostatnich latach reforma dotyczyła całego schematu kształcenia. Z dnia na dzień, bo w realiach procesu kształcenia oraz przygotowania całego zaplecza tego przedsięwzięcia tak należy na to spojrzeć, z systemu edukacji miały zniknąć gimnazja. Konsekwencje tej nieprzemyślanej reformy spadły na samorządy, dyrektorów szkół i oczywiście samych nauczycieli. Ci bowiem zawsze są na pierwszej linii frontu. Mieli oni przede wszystkim zadbać o to, żeby uczniowie bardzo dobrze zdali egzaminy. Bo to wciąż w Polsce główny wyznacznik jakości kształcenia. W sytuacji nagłego skrócenia okresu przygotowania do egzaminu, który miał dać przepustkę do szkoły średniej i to w momencie kumulacji roczników, zadanie to było wyjątkowo karkołomne.
I kiedy nauczycielom wydawało się, że gorzej już być nie może, pojawiła się epidemia. I znów, tym razem zupełnie dosłownie z dnia na dzień, nauczyciele mieli się stać specjalistami od edukacji zdalnej. Nikt ich nie pytał, czy mają odpowiednie umiejętności, sprzęt, możliwości techniczne i domowe. Bo, choć trudno w to uwierzyć, nauczyciele mają też życie poza szkołą. Mają swoje rodziny, a w nich na przykład małe dzieci, które pozbawione opieki niani, babci, żłobka czy przedszkola, mogą skutecznie utrudniać prowadzenie lekcji online. A do tego wszystkiego nad edukacją czuwał minister Dariusz Piontkowski, który nie potrafił podjąć żadnej konkretnej decyzji, określić ram, w których mają się poruszać szkoły, nakreślić kierunków działania. Nauczyciele i uczniowie nie mieli pojęcia czy, kiedy i w jakiej formie odbędą się wiosenne egzaminy, komunikaty płynące z rządu były chaotyczne, a świadomość osób odpowiedzialnych za edukację po raz kolejny okazała się odbiegać od realiów.
Wrześniowa powtórka
Koniec końców egzaminy się odbyły. Kadra dyrektorsko-nauczycielska poradziła sobie z realizacją wyzwania związanego z egzaminami i rekrutacją w reżimie sanitarnym. Pozostało pytanie: co z nauczaniem od września? I znów – minister czekał do ostatniej chwili z ogłoszeniem decyzji, wytyczne dał ogólnikowe i oddelegował odpowiedzialność za zdrowie i bezpieczeństwo uczniów oraz pracowników szkoły na dyrektorów i sanepid. I choć teoretycznie oprócz edukacji stacjonarnej możliwa jest hybrydowa i zdalna, to już wybór formy nie zależy od dyrektora. W określonej sytuacji może wnioskować o zmianę trybu, ale decyzję w tej sprawie podejmuje sanepid.
I znowu, kto jest na pierwszej linii frontu? Nauczyciel. Po pierwsze narażony na zakażenie. Bo dzieci i młodzież często są nosicielami wirusa, ale same chorują sporadycznie. Tymczasem nauczyciele często są w grupie podwyższonego ryzyka ze względu na wiek czy choroby współistniejące. Poza tym w domu mogą mieć osoby przewlekle chore czy starszych rodziców. Po drugie w przypadkach objęcia części klas kwarantanną, muszą nagle zacząć realizować zarówno lekcje stacjonarne, jak i zdalne. I co najważniejsze: nadal oczekuje się od nich, że każdy uczeń opanuje podstawę programową, a następnie zda egzamin. Tymczasem kontrola efektów kształcenia podczas edukacji zdalnej jest iluzją. Efekty nauczania bowiem bardziej niż kiedykolwiek zależą od jakości pracy nauczyciela, samodyscypliny ucznia i współpracy rodziców. Mądrej współpracy, a nie odrabiania zadań czy pisania testów za dziecko.
Temat przemilczany
10 października rząd zapowiedział konferencję. Miała być poświęcona głównie kwestii: co dalej ze szkołami w sytuacji gwałtownego wzrostu zakażeń koronawirusem. Premier zajął się jednak głównie tematem seniorów. O szkole powiedział tyle, że na razie pracuje bez zmian. Może dlatego, że na konferencji nie było ministra edukacji? Ten bowiem przebywa na… kwarantannie i właściwie do końca nie wiadomo, czy jest ministrem, bo Przemysław Czarnek trafił na nią w dniu, w którym miał odebrać nominację.
Zdaniem ludzi nauki i kultury Czarnkowi brak kompetencji intelektualnych i moralnych do pełnienia tej funkcji. Swoje zdecydowane poglądy głosi publicznie, bez zażenowania i z pełnym przekonaniem. Nauczycieli mogą więc czekać kolejne wyzwania. Podobnie jak dyrektorów oraz samorządy. Jeśli bowiem młode nauczycielki wezmą sobie do serca słowa ministra i zamiast robić (wątpliwą zresztą) karierę w edukacji, wezmą się za rodzenie dzieci, trzeba będzie szukać im zastępców. Płacąc jednocześnie wynagrodzenie młodym matkom.
W każdym razie, w tym roku jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, życzymy wszystkim pracownikom szkół dużo zdrowia, sił, cierpliwości i wytrwałości. Bo ktoś te dzieci musi przeprowadzić przez ułomny system edukacji. I dobrze by było, żeby jeszcze wyszły z tego „cało”, z zasobem niezbędnej wiedzy i umiejętności.
Napisz komentarz
Komentarze